Korytarz w Szkole Podchorążych, przez całą sceny szerz szeroki, do pół drugiego planu w głąb. Nie ma ani korytarza, ani Szkoły Podchorążych, ani "giwerów w rzędów dwa pod ścianą". Nie ma bębnów na kozłach, ani moździerzy, czy zapasu kul. Nie ma ani jednego z przedmiotów tak dokładnie opisanych w "Nocy listopadowej". Jest za to w nowej inscenizacji Kazimierza Dejmka rodzaj ekranu, na którym odbijają się świetlne zygzaki; wyobraźni widza podsuwają one cały łańcuch skojarzeń. Mogą to być nastawione na sztorc bagnety; a zarazem - błyskawice. Tak bowiem, jako burza z piorunami, rozpoczyna się w naszej wyobraźni wielki dramat o nocy powstańczej 1830 roku. Jak widać, wyobraźnia inscenizatora (i scenografa, Andrzeja Stopki) od pierwszej chwili "zmaga się" z wyobraźnią poety. Myślenie dramatyczne Wyspiańskiego było całkowicie konkretne. Autor "Wesela" "widział" przy pisaniu twarze ludzkie, gesty, mundury, stroje, kształty kwia
Tytuł oryginalny
Paradoks wielkiej inscenizacji
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 10