W dzisiejszą, 28. rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża warto się zadumać nad jego sztuką "Brat naszego Boga", którą właśnie wystawił ciekawie warszawski teatr Rampa. Późniejszy papież napisał ten tekst w latach 1945-50, na progu PRL. Zadziwiające to dzieło - pisze Jan Turnau w Gazecie Wyborczej.
Sprawa jest, owszem, w sztuce, którą ciekawie zapowiadający się malarz Adam Chmielowski (postać oczywiście historyczna, święty katolicki) porzuca dla bezdomnych, stając się zakonnikiem - bratem Albertem. Rezygnuje z jednego powołania dla drugiego - podobieństwo do decyzji młodego Wojtyły, który nie został aktorem, jest oczywiste, stanowi też przesłanie Rampy. Mnie jednak od dawna uderza w tekście "Brata" sprawa mniej artystyczna i religijna, a bardziej polityczna. Jestem znacznie młodszy od autora dramatu, znam jednak nieźle polskie międzywojnie z opowiadań rodziców. Lubimy przeszłość idealizować, szczególnie gdy była demonizowana, trudno nam zatem uwierzyć, że w przedwrześniowej Polsce naprawdę bogactwo sąsiadowało z nędzą. I "Brat naszego Boga" to konfrontacja dwóch postaw z tego świata - lewicowego rewolucjonisty odrzucającego miłosierdzie i wrażliwego moralnie chrześcijanina. Ten pierwszy wciąż mówi o gniewie nędzarzy, który