"Ifigenia" w reż. Antoniny Grzegorzewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
Ifigenia Grzegorzewska na świat najeżona. Antonina Grzegorzewska, rzeźbiarka i pisarka, która nie skończyła żadnej szkoły teatralnej, a jedynie trudny, domowy uniwersytet artystyczny imienia Jerzego G.*, umie więcej niż niejeden magister sztuki reżyserii. Umie lepić obrazy, budować teatr z wizualnych skojarzeń, przeskoków wyobraźni, mikroportretów. Także ze słów, choć ma kłopot z ich nadmiarem i, powiedzmy, nierówną jakością; widać jednak w kolejnych tekstach, że się dyscyplinuje. Krótkie scenki widowiska ogląda się dobrze i chętnie, mimo że nie zawsze symbole są jasne, a efektownym etiudom pań (Aleksandra Justa, Ewa Konstancja Bułhak) towarzyszy znojna bezradność panów (Jerzy Radziwiłowicz, Arkadiusz Janiczek). Najgorzej, że pod tym wszystkim kryje się niezbyt wyszukana myśl o trudnym losie młodej panny na kanapie (Anna Gryszkówna) bezradnie najeżonej na dorosłe i cholernie opresywne życie. Mama kupuje kosmetyki, tata na wojnie robi