Od wielu lat odwiedzam niemal wszystkie liczące się sceny operowe świata, oglądam próby, spektakle, rozmawiam z ich twórcami, a najczęściej z dyrektorami teatrów, nie mówiąc już o artystach, z którymi przyjazne kontakty wypełniają mi resztę wolnego czasu, gdy nie piszę książek lub felietonów. Kilkakrotnie zwracałem w nich uwagę, że Teatr, na którym w młodości się kształtowałem, wspierając jego działalność studenckim Towarzystwem Przyjaciół Opery, dostał się - delikatnie mówiąc - w nieodpowiednie ręce - pisze Sławomir Pietras w Angorze.
Istnieją w Polsce trzy Teatry Wielkie. Wśród nich poznański, mający już przeszło stuletnią tradycję. Niezmiennie był i jest przedmiotem szczególnej dumy Wielkopolan. Zawsze, nie uciekając się do bezsensownych konkursów - powierzano go postaciom wybitnym, począwszy od Dołżyckiego, Stermicza-Valcrociaty, Latoszewskiego, Górzyńskiego, Bierdiajewa, Satanowskiego i Dondajewskiego. Z wybitnością nie mam wprawdzie nic wspólnego, ale kierowałem Gmachem pod Pegazem najdłużej w jego historii. Aby tego dokonać, praktykowałem trzykrotnie w Operze Wrocławskiej, dwukrotnie w Narodowej i aż 10 sezonów w Teatrze Wielkim w Łodzi. Od wielu lat odwiedzam niemal wszystkie liczące się sceny operowe świata, oglądam próby, spektakle, rozmawiam z ich twórcami, a najczęściej z dyrektorami teatrów, nie mówiąc już o artystach, z którymi przyjazne kontakty wypełniają mi resztę wolnego czasu, gdy nie piszę książek lub felietonów. Kilkakrotnie zwracałem w nich