Wydaje się, że "Moralność pani Dulskiej" to niezatapialny okręt. Ta sztuka napisana ponad sto lat temu, wciąż jest aktualna, wciąż zdumiewająca doskonałością konstrukcji. Żywe charaktery, wspaniały dialog, możliwość popisu dla wszystkich wykonawców. Wydawałoby się, że trudno polec na tym tekście. A jednak ilu reżyserów nie poradziło sobie z dziełem Zapolskiej?
Już stary Schiller mruczał o reżyserze X "o, to ten, co położył Dulską". Bo choć to z pozoru niemożliwe, zdarza się jednak nadspodziewanie często. Osobliwie ostatnimi czasy. Obserwuję polski teatr od prawie ćwierćwiecza. Nie zdarzyło mi się zobaczyć idealnego wystawienia "tragifarsy kołtuńskiej" - jak określiła swoją sztukę sama Gabriela Zapolska. Najnowszą realizację tego arcydzieła, dokonaną przez młodą reżyserkę Martę Ogrodzińską, wypadnie dodać do kolekcji "położonych Dulskich". Nie żeby przedstawienie w warszawskim Teatrze Polskim było czymś haniebnym, wołającym o pomstę do nieba, megaskandalem, powodem do wyrzekań na nonszalncję w posługiwaniu się tekstem. Nie, zmodernizowana "Moralność pani Dulskiej" w adaptacji Ogrodzińskiej nosząca tytuł "Dulscy z o.o." przypomina próby unowocześniania secesyjnych kamienic, na potęgę czynione przed dziesiątkami lat. Gdy zbijało się wszystkie sztukaterie i wymyślne fidrygałki i tynko