"Turoń" na Scenie Kameralnej jest groteskowym przejawem lęków dzisiejszej inteligencji, która nadal boi się chama.
Miał rację Antoni Słonimski, pisząc 60 lat temu, że "Turoń" Stefana Żeromskiego, dramat o rabacji chłopskiej 1846 roku, zawiera się cały w scenie rozmowy między Jakubem Szelą a Hubertem Olbromskim. Olbromski, syn bohatera "Popiołów" Rafała, jest emisariuszem Towarzystwa Demokratycznego z Paryża. W stroju Turonia (kolędnika przebranego za zwierzę z wielkim rogatym łbem) przenika do oblężonego przez chłopów dworu Krzysztofa Cedry. Z jednej strony - przywódca rebelii, chłop pańszczyźniany, który poczuł na plecach wiatr rewolucji i z poparciem Austriaków bierze odwet na panach za swoje krzywdy, z drugiej - idealista, który chce zjednoczyć chłopstwo i szlachtę pod jednym sztandarem - walki o wolność. Jak pisze Słonimski - to jeden z najmocniejszych konfliktów w naszej literaturze. Potem nie ma już sztuki, są jakieś miłosno-spiskowe perypetie spod znaku Zagłoby. Ta rozmowa w przedstawieniu Waldemara Śmigasiewicza bardziej przypomina starcie studen