"Poczet królów polskich" w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Krzysztof Domin w Teatraliach.
Aktorzy przytłoczeni i upokorzeni przez ekran? To wciąż teatr czy może już kino? "Poczet królów polskich" - kolejny spektakl Garbaczewskiego, po którym widzowie zdają się bardziej przejęci formą niż treścią. Treścią nie aż tak słabą, żeby miała sobie nie poradzić z oryginalną formalną otoczką. Duży, prostokątny ekran zasłania otwór sceniczny Sceny Kameralnej. Przez szpary można dojrzeć buty grających za nim aktorów, surowe ściany, w prawym końcu sceny szlaban, z lewej ogromne ludzkie serce. Jednak akcja przedstawienia obejmie nie tylko tę przestrzeń, lecz także korytarze i kulisy, zwykle niedostępne dla widza, przestrzeń pod sceną, a nawet widownię. To kamery gubernatora dokumentarzysty, Hansa Franka (Krzysztof Zarzecki), będą przewodniczkami po przestrzeni nawiązującej do "Akropolis" Wyspiańskiego - Wawelu, na którym królowie i królowe wstają z grobów, aby odzyskać drogocenne arrasy, zawłaszczone przez niemieckiego gubernatora.