Miał Miciński sporo szczęścia: zapomniano o nim. A raczej - niby zapomniano, to znaczy - grano, nie wydawano, w zamian za to bąkano od czasu do czasu, że "ho, ho!", "no, noo!". I pęczniał mit. Coraz bardziej oderwany, coraz wolniejszy od realnych przesłanek. Ledwie jedna inscenizacja Kniazia Patiomkina - zresztą względnie najsensowniejszego dramatu autora - w reżyserii Schillera w roku 1925, ledwie raz Bazylissa Teofanu - Poznań 1967 i raz Termopile polskie - Gdańsk 1970 nie zmieniają sytuacji; wręcz odwrotnie - wyjątkowością, "wydarzeniowością repertuarową" przydają famy tym bardziej, że z autopsji tylko nieliczni przedstawienia te poznali. Aż tu pech - premiera. Trzeba podnieść przyłbicę i stanąć w światłach rampy. Można zrozumieć wychowanych na modernizmie Wilama Horzycę czy Leona Schillera, na dodatek dość chimerycznego i łatwo zmieniającego zapatrywania, można w końcu pojąć Witkacego opętanego ideą czystej formy, że wychwalali dramat
Tytuł oryginalny
Pałac pozłacany
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 12