„Ożenek” Nikołaja Gogola w reż. Janusza Gajosa w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Zaryzykuję i ździebko wyłamię się z ochów (sic) i achów nad Ożenkiem, owszem – to JEST propozycja na tzw. miły wieczór w teatrze, ale mam jednak kilka drobnych uwag.
Otóż - szczególnie w 1. akcie, aktorom zdarzało się grać raz do jednej a - raz do drugiej strony widowni. Kłopot, że odwróceni nie w moją stronę – byli również kiepsko słyszalni, choć wiem, że o akustykę bardzo się tu dba, z pewnością mamy zatem przestrzeń do pewnych ulepszeń. Dalej - sam autor chciał, żeby postacie nawiązywały kontakt z publicznością, ale na ochowej scenie było w tych momentach coś taniego, nie mam pewności, czy tak wyraźne puszczanie oka do publiczności czegoś istotnego temu spektaklowi nie odebrało. Pierwsza zaś scena, wbieganie i wybieganie Stiepana a to z butami a to z lustrem – była z powodu nieokiełznanej dynamiki rzeczonego po prostu irytująca.
Scenografię mamy celowo ubożuchną, więc wyraźnie daje nam się do zrozumienia, że aktorzy – a nie rekwizyty – są tu najważniejsi. Więc Paweł Domagała w roli Podkolesina wydał mi się znakomity, ale odniosłem cień wrażenia, że w swojej roli nie najlepiej się czuje Julia Wyszyńska; jej Agafia wydała mi się jakby niedoprecyzowana, bo - ani naiwna, ani przecież głupia, ani zdesperowana, jakaś taka… nie wiadomo jaka. Może najbardziej – ZBYT współczesna w tej klasycznej jednak inscenizacji.
Nie mam też pewności czy Krzysztof Dracz nie przeszarżował z matrymonialnymi staraniami Koczkariewa, zaś pewność mam, że najlepszą rolę w tym spektaklu – Fiokły - zagrała Krystyna Tkacz.
Plus - znakomite kostiumy Doroty Roqueplo i - cudowny epizod Sławomira Packa.