Kłęby pary wypełniające scenę. Szum sztormowej wichury. Zapowiedź wielkiej inscenizacji. Efektownie. Agresywnie. I nic z tego rozmachu. Na scenie łodź Charona jako metafora podróży po pamięci. I wokół tej łodzi zbudowany teatr rapsodyczny. Raczej ujawniający "upodobanie tego, co patrzy", niż samą hieroglificzną treść spektaklu "Samuela Zborowskiego" w Teatrze Narodowym. Utrwalił mi się męskim, pięknym i wyrazistym tonem - Jan Tesarz (Samuel Zborowski). Wśród zawodowych aktorów on jeden był z teatru, a nie estrady. W tej zbiorowej recytacji jeszcze Halina Rowicka (Heliana-Atessa) zmuszała do słuchania siebie. Inni, przecież świetni aktorzy, jak Zofia Kucówna, Kazimierz Wichniarz, Henryk Machalica nie wspomogli widza w percepcji tej mrocznej sztuki Słowackiego. Raczej nie z własnej winy. Największym pożytkiem z pójścia do teatru był tym razem, wnikliwy artykuł Marty Piwińskiej, zamieszczony w programie do spektaklu: "Najdziwniejszy poemat
Tytuł oryginalny
Owoc drzewa
Źródło:
Materiał nadesłany
Słowo Powszechne nr 45