Inne muzea pokazują, jak zginęli Żydzi, to ma pokazać, jak żyli. Historia jest tu spektaklem z nieznanym finałem. We wtorek otwarcie wystawy stałej Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Zwiedzam ją po raz pierwszy z jej dyrektorką programową prof. Barbarą Kirshenblatt-Gimblett i grupą zagranicznych dziennikarzy. Kanadyjska muzealniczka nawiguje naszą grupą przez tysiąc lat historii, przystaje na chwilę, by pokazać a to XIII-wieczną monetę bitą przez żydowskich kupców, a to malowidła na sklepieniu zrekonstruowanej drewnianej synagogi z Gwoźdźca - i zaraz pędzimy dalej między ekranami, modelami, projekcjami... Kiedy wychodzimy z ostatniej galerii, odkrywam, że minęły trzy godziny. A przecież zobaczyliśmy tylko kluczowe punkty. To muzeum jest opowieścią, którą można dowolnie poszerzać o konteksty, eksplorować poszczególne wątki. I wciąż będzie kolejny powód, aby wrócić. Inaczej niż w Berlinie Bo Polin (hebrajska nazwa Polski jest zarazem krótką nazwą muzeum) to miejsce, do którego chce się wracać - to pierwsze narzucające się wrażenie. To różni tę placówkę od innych żydowskich muzeów na świecie. Pierwsze