"Niby-Alaska" w reż. Jana Peszka w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
W pokoju przebudzenia Deborah, za białym tiulem z jedwabiu kobieta o ciemnych włosach i zmęczonej twarzy wącha powietrze wchodzące z ogrodu przez otwarte okno. Jaka to pora roku? Światło na szybach - co zwiastuje? Rychły dygot? Rychły pot? Rychłą obojętność skóry?... Za dużo tego, o zbyt wiele pytamy. Niedelikatna ciekawość. Wróćmy do obrazu. Powietrze ogrodu łechta jedwab. Minutę przed bądź minutę po tym, jak kobieta o zmęczonej twarzy (Katarzyna Kilar) otworzy okno, Deborah zapyta Hornby'ego (Wojciech Sandach) o sens i długość swego snu bez snów, który się skończył. Skulona na krześle, okutana swetrem, w wełnianych skarpetach, obejmując się ramionami, usłyszy: 16 lat... Nie mam pewności, jedwab rozmywał profil, oka więc nie dam, ale stało się tak, jakby na słowach: 16 lat-kobieta przy oknie pochyliła twarz, zamknęła oczy. Powietrze ogrodu wciąż łechce jedwab. To refren pokoju przebudzeń - uporczywe falowanie obojętnych rzeczy.