Sofokles i Koltes - zapomniany tragizm
Podłoga obsypana mąką albo pokryta kurzem. Ściany zawstydzone wyzierającymi spod zaprawy żelaznymi prętami. Powietrze pod stropem przebite tregrami, a tuż za drzwiami ulica. Scena w Bramie - jak chciał Bernard Marie Koltes- "trochę jak miejsce prowizoryczne, które ludzie wciąż mają nadzieję opuścić". Dwa rzędy skrzypiących drewnianych krzeseł ustawione naprzeciw siebie w odległości czterech metrów. Para obcych oczu obserwuje mnie i zanim spektakl się zacznie, muszę uczestniczyć w tym przymusowym spotkaniu. Siedzimy w długim korytarzu. Zdaje się, że to poczekalnia, w której każdy z nas przysiadł tylko na chwilę. Możemy wyjść. Przecież drzwi są tak blisko. Czekamy jednak, nie zauważając aktora wchodzącego razem z garstką spóźnionych widzów. Zaczyna się. "Samotność pól bawełnianych" to niezwykła okazja: reżyser pozwala nam doświadczyć tego, co za chwilę będą przeżywać bohaterowie. Gdy na scenę wchodzi Mariusz Wojciechowski (D