„Biedermann i podpalacze” Maxa Frischa w reż. Jana Holoubka w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Trochę trudno w to uwierzyć, ale sztuka Biedermann i podpalacze szwajcarskiego pisarza i dramaturga Maxa Frischa doczekała się zaledwie drugiej telewizyjnej inscenizacji. Zaskakiwać może także fakt, że jest to debiut Jana Holoubka jako reżysera spektaklu Teatru Telewizji, twórcy mającego w dorobku znakomitą pracę operatorską, m.in. przy telewizyjnym przedstawieniu Moralność pani Dulskiej w reżyserii Marcina Wrony.
Pierwsza telewizyjna realizacja Biedermanna… z 1964 roku była przeniesieniem przez Erwina Axera jego spektaklu z Teatru Współczesnego w Warszawie, który prapremierowo zrealizował pięć lat wcześniej. Porażająco aktualny wydźwięk ma dziś ta jednoaktówka, utrzymana w konwencji czarnej komedii (choć trudno tu mówić o rozbrajającym śmiechu), trochę satyry społeczno-politycznej, a jednocześnie moralitetu z metafizycznym epilogiem.
W mieszczańskim domu Gottlieba Biedermanna (kolejna znakomita rola Andrzeja Seweryna) pojawiają się pewnego dnia dwaj podejrzani mężczyźni – jeden jest bezrobotnym zapaśnikiem, drugi byłym kelnerem (w tych rolach tworzący świetny, diaboliczny duet Łukasz Simlat i Mariusz Jakus). Po początkowym sprzeciwie, wynikającym z podejrzeń co do ich tożsamości, Biedermann zaczyna ulegać manipulacjom i socjotechnice stosowanej przez obu panów, spełnia ich życzenia, licząc na to, że taka postawa ocali jego dom, dobytek i jego samego przed spaleniem. Na nic zdaje się zdroworozsądkowa postawa żony bohatera, Babette (cieszy powrót do telewizji dawno nieoglądanej Iwony Wszołkówny, tworzącej postać wyrazistą, z delikatnym komediowym zabarwieniem), która nie potrafi powstrzymać męża przed podaniem podpalaczom zapałek. Finał jest dość oczywisty.
Spektakl ten w sposób niezwykle wyraźny pokazuje, jak łatwo ulegamy złu, licząc jednocześnie na to, że uda się mu zapobiec; z jaką determinacją wypieramy prawdę o sytuacji, w której się znaleźliśmy; jak bezmyślnie – kierowani własną naiwnością, konformizmem, a także strachem – dajemy reprezentantom owego zła narzędzia do realizacji najgorszego z możliwych scenariuszy. Analogia do współczesności jest w tej sztuce sprzed ponad 60 lat aż nadto wyraźna.
Biedermann i podpalacze w reżyserii Jana Holoubka to przedstawienie kompletne. Zaczynając od bardzo dobrego przekładu Sławy Lisieckiej, poprzez funkcjonalną scenografię Marka Warszewskiego, umożliwiającą jednoczesne prowadzenie akcji na dwóch planach, niepokojącą, zapowiadającą nadchodzącą katastrofę muzykę Aleksandra Dębicza, wokalnie wzbogaconą przez sekstet proMODERN, występujący jako chór strażaków z rewelacyjnym Koryfeuszem – Marcinem Januszkiewiczem, współgrające z nastrojem zdjęcia Macieja Edelmana, aż po aktorstwo kończąc. Poza wymienionymi aktorami należy także docenić niemy epizod Marii Ciunelis jako pani Knechtling, Paulinę Gałązkę w roli służącej Anny, Pawła Paprockiego (dr Fil) oraz Dariusza Wnuka w niewielkiej roli policjanta.