Coraz ciężej zdobyć kęs kiełbasy połtawskiej, coraz trudniej o łyk chlebowego kwasu - jak więc żyć?
Nie dość, że jest rok 1928, że Sankt-Petersburg nie jest już Sankt-Petersburgiem - jest miastem Lenina w dziesięć lat po sławetnym Październiku, nie dosyć, że świat z wolna staje się siny, w kolorze i smaku nabiera walorów zimnego gwoździa - to na domiar złego brakuje głównych dań odwiecznej gastronomii. Nie ma już legendarnej kiełbasy, nie ma mitycznego kwasu i jest spora ilość ludzkich - jak powie piękna, cała w bielach Tatiana - zewłoków, na które trzeba bardzo uważać. Jak zatem żyć? Bo przecież jakoś trzeba. Nie ma więc połtawskiej i chlebowego, ale są słowa. To niewiele. Nie można jednak liczyć na nic więcej. Zresztą chodzi o poetów, a tym wystarczają same słowa - zwłaszcza, że są Oberiutami. Daniel Charms, Mikołaj Zabołocki, Mikołaj Olejników i Aleksander Wwiedienski wejdą na scenę od dołu, jakby wychodzili z piwnicy. Scenografia jest godna tamtych czasów - płaska, bylejaka, bez wyraźnych perspektyw, kilkoma pociągnięci