O "Małej apokalipsie" Konwickiego w warszawskim teatrze "Ateneum" można powiedzieć, że pojawiła się za późno albo za wcześnie, albo w sam raz. Względność rzeczy? Za tym, że przedstawienie powstało w samą porę, zdaje się przemawiać pełna widownia - najrzetelniejszy jak dotąd miernik teatralnego sukcesu. Istotnie, jest to sukces. Tym cenniejszy, że zrodzony z dobrej literatury i dobrego aktorstwa, tym bardziej podniecający, że do niedawna ta dobra literatura była literaturą zakazaną, tym bardziej zasłużony, że nie koniunkturalny - choć niewątpliwie z dobrą koniunkturą związany, a przez to i odrobinę, mimo woli, dwuznaczny. Mimo woli, bo przecież reżyser, Krzysztof {#os#694}Zaleski{/#}, nie doznał raptem ostatnio objawienia, że oto wiatr zmienił kierunek, a drzwi są otwarte: nie tylko od dawna miał gotową adaptację powieści Konwickiego, lecz ładnych parę lat temu był już o krok od wystawienia jej na inaugurację Teatru Dramatycznego
Tytuł oryginalny
Oswajanie bestii
Źródło:
Materiał nadesłany
Przegląd Katolicki Nr 7