- Le Madame przyciągało przeróżne osoby: artystów i widzów. Mogła przyjść tu staruszka, mógł ktoś młody, każdy był na miejscu - mówi Katarzyna Szustow. Dziś w poszukiwaniu tej atmosfery wyjeżdża na stypendium do Szwajcarii. Krystian Legierski też chce teraz postawić na swój rozwój - myśli o zdawaniu na aplikację adwokacką. Do walki o lokal przy Koźlej już nie stają - krótką historię Le Madame przypomina Izabela Szymańska w Gazecie Wyborczej Stołecznej.
Tylko dwa lata zajęło szefom klubu Le Madame stworzenie miejsca kultowego. Miejsca, jakiego przed nim nie było i przez pół roku po jego zamknięciu ciągle w Warszawie nie ma. Le Madame zaczęło działać we wrześniu trzy lata temu. Pierwsza impreza w klubie odbyła się od razu, gdy udało się zaaranżować jego dolną część. - To robiło wrażenie. Przechodziło się przez ciemny korytarz hali, wzdłuż drogi prowadzącej do piwnicy ustawione były świeczki - wspomina Krystian Legierski, właściciel klubu. Dodaje, że drzwi wejściowe były zamknięte. Trzeba było zapukać i powiedzieć ustalone hasło. - Oczywiście szybko pojawiła się policja, bo zrobił się tam ruch, jakiego nie było na co dzień - dodaje. W weekendy na dole odbywały się imprezy, a po kilku tygodniach w górnej części zaczęła działać kawiarnia. - To miejsce miało podwójne życie. Wiele osób, które przychodziły do klubu, nie miały pojęcia, że w dzień jest tam kawiarnia, i na odwr�