Krwiste i jurne, aż tryskojące wigorem i pełne równocześnie.., kunktatorstwa. Takie jest - określając w kilku słowach - przed stawienie sztuki "Ostatnie dobranoc Armstronga", napisanej przez Johna Ardena, jednego z twórców nowego teatru elżbietańskiego", nie bez racji uważanego za jednego z najwybitniejszych współczesnych dramaturgów angielskich, mnie nawet najwybitniejszego?
Zaprezentowanie polskiej prapremiery tego "Ćwiczenia z dziedziny dyplomacji" - jak autor nazwał te podtytule swój dramat - jest jeszcze jednym udanym przedsięwzięciem Teatru "Wybrzeże". Takim, które będzie się liczyło w bilansie osiągnięć artystycznych. Tym przyjemniej jest to stwierdzić w parę dni po napisaniu krytycznych uwag o inscenizacji na scenie sopockiej molierowskiego "Don Juana". PRZEDSTAWIENIE nasuwa skojarzenie z Szekspirem. Arden, najbardziej wsnółczesne problemy, swoje poszukiwania praktycznej moralności, świadomie przenosi w XVI wiek i rozwiązuje je sposobami Szekspira. Można znaleźć podobieństwo tego sposobu z "Rzeczą listopadową" i nawiązaniami przez Ernesta Brylla do naszych wielkich romantyków Wyspiańskiego. Podobne współzależności z przeszłością literacką zastosowali więc i Anglik i Polak, jeden i drugi pasjonujące ich sprawy w podobny sposób poddali pod dyskusję. Podobieństw angielsko-polskich w "Ostatnim dobranoc" jest z