Smutny to był wieczór. Królowi Wenedów, Derwidowi, nie udało się zagrać na złotej harfie, a reżyserowi nie udało się poruszyć strun naszych uczuć. Obaj przegrali: i król, i reżyser. Przez dwie i pół godziny po scenie Teatru Nowego snują się smutni aktorzy o zaciętych w wyrazie twarzach (uśmiechną się dopiero na koniec, śpiewając piosenkę "Śmiech jest zabójczą bronią"). Reżyser zamknął postacie w twardych skorupach ról, a może raczej póz. Gwinona (Hanna Chojnacka), królowa Lechitów, to czarny charakter, w skórzanym, czarnym oczywiście, płaszczu; Lilla Weneda (Brygida Turowska) to z kolei biała, szlachetna dziewica, w zwiewnej, białej sukieneczce; król Lech (January Brunov) to zniewieściały mąż z trzydniowym zarostem i długimi włosami, a Święty Gwalbert (Jerzy Karaszkiewicz) - w programie przerobiony na "Gwalberta zwanego świętym" - frywolny księżulo. Podobnymi określeniami można by obdarzyć pozostałe postac
Tytuł oryginalny
Ostatni Mohikanin?
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 281