"Orfeusz i Eurydyka" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Melchior w tygodniku Wprost.
W Operze Narodowej znów powstał spektakl, na który z podniesionym czołem można zaprosić nawet najbardziej wybrednego widza z Londynu czy Paryża. Niedawna premiera - "Lukrecji Borgii" Donizettiego, zamówiona jeszcze za poprzedniej dyrekcji - powinna się spalić ze wstydu wraz z dekoracjami. Najnowszej byłoby szkoda z kilku powodów. Po pierwsze, wraca nią na warszawską scenę Mariusz Treliński, nasz jedyny reżyser operowy światowego formatu. I choć nie jest to jego najlepsze przedstawienie ani absolutna nowość (premiera odbyła się w Bratysławie w grudniu 2008 r.), mamy jednak do czynienia z wyrafinowanym, przemyślanym do ostatniego szczegółu spektaklem. Po drugie, zostało nam przywrócone dzieło z żelaznego kanonu muzyki - "Orfeusz i Eurydyka" Glucka. I po trzecie, okazało się, że na za dużej, niefunkcjonalnej scenie Opery Narodowej można z sukcesem wystawić dzieło kameralne, wręcz intymne. Historia Orfeusza, który po śmierci Eurydyki wyprawia s