Łódzki krawiec teatralny, sławny przed wojną Pytel, lubił bywać na próbach. Pytany o zdanie odpowiadał często znajomym aktorom: "Proszę mistrza, to nie jest sztuka na premierę". Najczęściej miewał rację. Nie mieli za to racji ci, którzy udzielali uporczywie przez ostatnie dziesięć lat tej właśnie odpowiedzi wszystkim pytającym o możliwości i potrzebę wystawienia "Tragedii optymistycznej" Wsjewołoda Wiszniewskiego. Zgadzali się nawet, że sztuka rewolucyjna, że napisana przez ambitnego dramaturga i scenarzystę, że pyszne role - zwłaszcza główna, rola kobiety - komisarza bolszewickiego na krążowniku opanowanym przez anarchistów - że jest zatem i bohater pozytywny i ostry konflikt, że i polityka i sztuka, bo to i forma twórcza, nie naśladownicza. Panowała więc w tych kwestiach zgoda, ale jakoś do premiery nie dochodziło. I nawet nie czyjś zakaz był tu przyczyną, ale zjawisko powszechne, wzajemnie krępujące ludzi tea
Tytuł oryginalny
Optymistyczna tregedia
Źródło:
Materiał nadesłany
Nowa Kultura nr 49