W ostatnim czasie widziałam trzy różne wystawienia "Naszego miasta" Thorntona Wildera. Na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje", który odbył się w pierwszej połowie marca na Śląsku, obejrzałam telewizyjne "Nasze miasto" zrealizowane przez Marię Zmarz-Koczanowicz oraz ten sam dramat wyreżyserowane przez Wojciecha Adamczyka w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Reżyserka postanowiła przeszczepić ten tekst na grunt Teatru Telewizji i zrobiła to z powodzeniem. "Nasze miasto" zamiast na pustej scenie rozgrywało się w studio telewizyjnym, gdzie mieszkańców Grover's Corners podglądały kamery. Zniknęły też wszystkie umowne działania sceniczne wpisane w ten utwór. Zgodnie z zamysłem autora aktorzy mają jeść niewidzialne posiłki z niewidzialnych talerzy, czytać nie istniejące gazety, przechodzić przez drzwi, których nie ma. W Teatrze Telewizji taka konwencja byłaby nieznośna. U Koczanowicz występowały więc prawdziwe rekwizyty. Ale opowie
Źródło:
Materiał nadesłany
"Więź" nr 6