Joanna Szczepkowska przeniosła na scenę zbiór rozmów Swietłany Aleksijewicz ze świadkami katastrofy w Czarnobylu. Jej "Czarnobylska modlitwa" w Teatrze Studio to obraz świata po katastrofie, ale przede wszystkim - opowieść o niezwykłej sile odradzania się.
Z Joanną Szczepkowską rozmawia Piotr Guszkowski Jak zapamiętała pani wydarzenia z 26 kwietnia 1986 roku? Jak wyglądała katastrofa z perspektywy matki dwójki małych dzieci? - Był to typowy dla tamtego okresu chaos informacyjny. Prze lata żyliśmy w atmosferze niewiary w oficjalne wiadomości, wszystko dzieliliśmy na pół. Nawet zalecenie zażywania płynu Lugola nie określało jednoznacznie zagrożenia. Właśnie z powodu dzieci zadzwoniłam do znajomego lekarza specjalizującego się w chorobach tarczycy. Powiedział, że nic się nie stało. Był człowiekiem umocowanym w aparacie partyjnym i takie miał nakazy - teraz mam tę świadomość. Na szczęście go nie posłuchałam. Ale 26 kwietnia 1986 roku był po prostu zwykłym dniem. Wszyscy przeszukiwaliśmy potem w pamięci co wtedy robiliśmy. Ja zabrałam dzieci do lasu - do dziś nie wiem, czy dobrze postąpiłam. Poczucie zagrożenia pozostało w świadomości młodszego pokolenia - mówią o tym grający