Prawdziwym sprawdzianem samodzielności jest występ gościnny - artysta tak "przeszczepiony" na inny grunt albo dowodzi swej oryginalności, albo bezradnie rejteruje. Tak jest zwłaszcza z twórcami bardzo wyrazistych poetyk, własnego stylu, który - bywa - tylko uchodzi za ich kreację, a nierzadko jest kreacją zbiorową. Toteż na przykład wielu twórców studenckiego czy alternatywnego teatru przeszedłszy na tzw. profesjonalizm ginie w zapomnieniu albo w zawstydzeniu. Tylko niektórym udaje się zachować własny, osobny wymiar. Poza swoim środowiskiem, poza swoim terenem okazują się zupełnie nieporadni. Przez pewien czas odcinają kupony od legendy i więdną.
Piszę o tym dlatego, że z pewną obawą szedłem na spektakl Piotra Tomaszuka "Słowa Boże". Wprawdzie rzecz została przygotowana w Teatrze Rozmaitości, "najszybszym teatrze w stolicy", który wyróżnia się otwartością na nietradycyjne formy inscenizacji, ale mimo wszystko to teatr nie tak wyraziście wewnętrznie spoisty jak Towarzystwo Wierszalin, w którym osobność Tomaszuka wyrastała. Jego prace wywoływały rozmaite komentarze, od zachwytu po powątpiewanie. Najbardziej okrzyczanym spektaklem był "Turlajgroszek", najwięcej wątpliwości zaś wzbudziła "Klątwa". Tomaszuk zdawał się wycofywać ze sceny - w adaptacji "Prawieku" Olgi Tokarczuk wystąpił już tylko jako współautor scenariusza. Nie wdając się w subtelne rozważania estetyczne na pierwszy rzut oka wyróżnia Tomaszuka wprowadzenie do teatru dramatycznego technik animacji, czerpanie inspiracji ze źródeł ludowych, wykorzystywanie elementów pochodzących z poetyki teatru lalkowego i jarmarcznego