To wstyd, że "Obrotu śruby" Benjamina Brittena nie wystawił do tej pory żaden polski teatr. Właściwie należałoby powiedzieć, co to za opera: orkiestrę zastępuje trzynastu muzyków, chóru w ogóle nie ma, a bohaterów zaledwie sześcioro - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
A jednak "Obrót śruby" jest wspaniałym dziełem teatralnym, trzyma w napięciu od pierwszej minuty. Nawet bez dekoracji i kostiumów, jak w minioną sobotę na Wielkanocnym Festiwalu Beethovenowskim. Ten koncert choć po części nadrobił nasze ogromne zaniedbanie w znajomości Benjamina Brittena - jednego z najważniejszych kompozytorów XX wieku. A jego opera "Obrót śruby" od ponad 60 lat wystawiana jest z sukcesem na świecie. My zaś nawet z samym tytułem nie bardzo umiemy sobie poradzić. Oryginalny brzmi "The Turn of the Screw", co znaczy "Obrót śruby" i nie zachęca specjalnie do kontaktów z utworem. Niekiedy więc bywa u nas używany inny - "W kleszczach lęku" - bardziej tajemniczy, groźny. Jeden i drugi nie oddaje jednak charakteru dzieła Brittena, w którym nic nie jest dopowiedziane do końca, żadna zagadka nie zostaje rozwikłana, a mimo to napięcie rośnie z każdą sceną. "Obrót śruby" powstał na kanwie opowiadania Henry Jamesa. Dziś tego pisarza, �