„Księżniczka czardasza” Imre Kálmána w reż. Michała Znanieckiego w Mazowieckim Teatrze Muzycznym w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.
Michał Znaniecki, reżyser o imponującym dorobku operowym w najważniejszych teatrach Europy, po raz kolejny mierzy się z klasyką operetki – „Księżniczką czardasza” Imre Kálmána. Choć spektakl przygotowany na scenie Mazowieckiego Teatru Muzycznego ma swoje mankamenty, ogląda się go z przyjemnością.
Bajka nie tylko dla dzieci
Największą słabością tej realizacji jest aktorstwo – zwłaszcza w
partiach dialogowych, które już na poziomie scenariusza (dialogi napisał
Znaniecki) szeleszczą papierem. Rozmowy bohaterów brzmią sztucznie, a
aktorom brak wyczucia scenicznego rytmu. Trudno im nadać swoim postaciom
głębi – brakuje wyrazistych motywacji i emocjonalnej intensywności.
Choć w partiach śpiewanych obsada wypada zdecydowanie lepiej, nie udaje
się zbudować pełnokrwistych bohaterów. Historia Sylvii, szansonistki,
która rezygnuje z miłości na rzecz kariery w Ameryce, i księcia Edwina,
którego rodzice zaręczyli z inną, zostaje tu sprowadzona do banalnej
bajki. I choć na końcu jest happy end, łezka się w oku nie zakręci.
Znaniecki
kieruje swoją inscenizację także do młodych widzów, dla których będzie
to zapewne pierwsze spotkanie z operetką w ogóle. Być może dlatego
potraktował ten klasyczny utwór w sposób nieco zbyt infantylny,
nadmiernie upraszczając relacje między bohaterami i akcentując farsowe
elementy libretta (najlepiej poradził sobie z nimi Michał Ryguła jako
Boni).
Obrotowe pudełko i multimedia
To zapewne także z myślą o młodych widzach do przedstawienia wprowadzone zostały multimedialne projekcje autorstwa Karoliny Jacewicz. Ich stylistyczne zróżnicowanie robi wrażenie: art déco w pałacu czy impresjonistyczny dworzec kolejowy tworzą bardzo przyjemny dla oka klimat. Centralnym elementem scenografii projektu Luigi Scoglio jest jednak duże, obrotowe pudełko, które zgrabnie zamienia się w garderobę, statek i pałacowe krużganki. To pomysłowe i funkcjonalne rozwiązanie. W ograniczonej przestrzeni sceny Kina Praha jest jednak zbyt przytłaczające i ograniczające sceniczny ruch.
Operetkowa lekkość
A jednak, pomimo tych braków, spektakl ogląda się z przyjemnością. Duża w tym zasługa barwnych, stylizowanych kostiumów Magdaleny Dąbrowskiej, które przyciągają wzrok i oddają lekką, operetkową konwencję. Świetna choreografia Ingi Pilichowskiej, szczególnie w wykonaniu męskiej części zespołu baletowego, wnosi energię i dynamikę do przedstawienia. Wraz z orkiestrą poprowadzoną przez Rafała Kłoczko w jego znakomitej muzycznej aranżacji, maskują aktorskie niedociągnięcia.
Dzięki temu spektakl zyskuje lekkość i bezpretensjonalność, które czynią z niego teatralne guilty pleasure – przyjemność nieco wstydliwą, niespecjalnie ambitną, ale oglądaną z prawdziwą przyjemnością.