W Teatrze "Studio" spektakl, o którym już się dużo mówi i na który bardzo trudno zdobyć bilety: "Usta milczą, dusza śpiewa" - według scenariusza i w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego. Program informuje skromnie, że widowisko oparto "na motywach operetek Franza Lehara i Emmericha Kalmana", ale to nie jest wszystko, gdyż nad całością operetkową, należycie rozkoszną, należycie idiotyczną i należycie też wydrwioną - unosi się jeszcze duch Becketta, duch rozpadu i zbliżającego się kresu wędrówki (jak w "Szczęśliwych dniach"), przesycający całość widowiska nutą niepokoju i przeczuć zgoła nie kalmanowskich.
Dwie są interpretacje związku, łączącego w spektaklu teatru "Studio" ów świat wiedeńskiej opery (nie straussowskiej, lecz późniejszej, za to niepomiernie "słodszej") ze światem beckettowskich niepokojów metafizycznych. Moloch rozrywki, masowej kultury, trywialnej i konformistycznej, pożera w końcu wszystko - a więc również to, co w wytworach kultury artystycznej jest wielką wartością, prawdą ludzkiego doświadczenia. Ale jest też możliwe, że Jerzy Grzegorzewski chce nam tylko przekazać ostrzeżenie, że ruch na drodze jest jednokierunkowy i że obowiązuje tylko Jeden drogowskaz, ten sam dla wszystkich: operetkowy hrabia Daniło zmierza w tym samym kierunku, co beckettowska Winnie, tyle, że on o tym nie wie. Paradoks przedstawienia "Usta milczą, dusza śpiewa" polega na tym, że przyciąga ono jak magnes - choć właściwie powinno przestrzegać, a może nawet odtrącać. Zamierzony efekt? Chyba tak. Świetne przedstawienie. Sztampowy artysta operetkowy nie