Aspirant Mironiuk mieszał smętnie herbatę, kiedy do jego pokoju na parterze komendy przy ulicy Wilczej wpadł jak bomba podkomisarz Nawarko. - Wacek, zbieraj się, jest zgłoszenie ze Śródmieścia, facet prysnął z kasą z teatru Bajka - rzucił przełożony - pisze Roman Pawłowski w cotygodniowym felietonie w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
. Aspirantowi z wrażenia łyżeczka wysunęła się z ręki. Wydział do spraw przestępczości teatralnej, którym kierował, od miesięcy pogrążał się w marazmie. Ostatnią poważniejszą sprawę mieli w zeszłym roku: anonimowy informator doniósł, że jeden z aktorów Narodowego ma krew na rękach, ale wysłany na miejsce patrol ustalił, że podejrzany grał tylko Makbeta. Na co dzień odbierali głównie skargi na złą dykcję i wulgaryzmy, nic specjalnego, rutyna. Od wielkiego dzwonu zdarzała się golizna na scenie. Dlatego wiadomość o zniknięciu kasy w teatrze zelektryzowała aspiranta. Szybko spakował najpotrzebniejszy sprzęt: kajdanki, lupę, "Przewodnik Teatralny" Iskier i wybiegł z pokoju. - Sprawa jest tajemnicza, bilety szły jak świeże bułeczki, mimo to mieli długi - relacjonował podkomisarz, kiedy służbowym daewoo na sygnale pędzili Marszałkowską. Drzwi do teatru były zamknięte na łańcuch i aspirant musiał użyć łomu. W środku panow