Kiedy reżyser bez poczucia humoru wystawia komedię, kończy się to katastrofą, czego przykładem łódzki spektakl Henryka Baranowskiego
Trzeba mieć dużo pewności w sobie, by arcydzieło, jakim jest opera Rossiniego, bezlitośnie pociąć na kawałki. Urok i wartość "Cyrulika" polega na misternie powiązanej intrydze, w której każda scena wynika z poprzedniej, żart rodzi kolejny dowcip. Henryk Baranowski dostrzegł tylko poszczególne epizody, odczytał je po swojemu, łącząc dialogami własnego autorstwa, w których na przykład słowo "pierdoła" ma rozśmieszać widzów. To miała być tzw. nowoczesna inscenizacja. XVIII-wieczna Sewilla, w której toczy się akcja, została ze wstrętem odrzucona. Zamiast niej mamy salon odnowy, gdzie klienci doskonalą swe ciała pod opieką kosmetyczek i masażystek, ćwicząc na siłowni lub smażąc się na słonecznym łóżku. Tłum zaludniający scenę miota się nieustannie, bawiąc się przypadkowymi rekwizytami lub instrumentami. Tylko od czasu do czasu w tej bezradnej krzątaninie pojawia się Almaviva, który z pomocą cyrulika Figara chce wyrwać ukochaną