"Włoszka w Algierze" w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze
Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.
Śmiech z opery buffa, śmiech z kina niemego, śmiech z opery jako takiej. "Włoszka w Algierze" to zabawa dla postmodernistów. Pomysł reżysera i scenografa Michała Znanieckiego jest przewrotny. W latach 20. XX wieku, w epoce gwiazd kina niemego, "Włoszkę w Algierze" Giuseppe Rossiniego zdecydowano się przenieść na ekran. Inscenizacja w Teatrze Wielkim drobiazgowo inscenizuje plan zdjęciowy - z całym rejwachem przemysłu filmowego, fertycznymi garderobianymi, kręcącymi się sprzątaczkami, kamerzystami, którzy zastygają przy swoich narzędziach. Jak przystało na postmodernizm grający z iluzją, sprzątaczki przysiadają przy kanale orkiestrowym, pytając dyrygenta, czy mogą się przysłuchiwać, i dopiero wystrzały uwertury, poprowadzonej niezwykle dynamicznie - jak cała opera - przez Antoniego Wicherka, przeganiają je do pracy. Obok "reportażu z planu" oglądamy też gotowy film, odgrywany "na ekranie" przez artystów. To historia porwanej przez Mustafę (