Korespondencja z Luksemburga i Francji
WYDAWAŁO się, że warszawski spektakl "Kniazia Igora" nigdy nie dotrze ani do Luksemburga, ani do Roubaix, arii do Paryża. Nad Europą szalał huragan, który zwalił osiem milionów drzew. Część zespołu przeżyła piekło nad Brukselą. Burza wściekle szarpała samolotem, lądowanie było niemożliwe. Pilot godzinę krążył nad lotniskiem, zbliżał się do ziemi i podrywał maszynę w chmury, żeby uniknąć rozbicia. Porywy wichru miotały odrzutowcem Tu-134 jak piórkiem. Na pokładzie rozgrywały się sceny jak z filmowego "Portu lotniczego". Ciało mokre od zimnego potu, brak tlenu, paraliż strachu, wybuchy histerii. Obsługa biegała zataczając się jak pijana. Ledwie nadążali z rozdawaniem dodatkowych torebek, do których artyści zwracali na pół strawione śniadanie. Dobrze, że nie widziała tego publiczność Luksemburga, która nazajutrz miała przyjść do teatru, stęskniona za romantycznym nimbem otaczającym zawód artysty. Nazajutrz publiczność Wielk