Mariusz Treliński wyreżyserował "Boulevard Solitude" w operze w walijskim Cardiff. Zaskakujące połączenie historii Manon Lescaut z "Bulwarem Zachodzącego Słońca" wypadło kapitalnie - pisze Tomasz Cyz w Gazecie Wyborczej.
Pomysł, by inscenizować operę Hansa Wernera Henzego "Boulevard Solitude" (1952) w tej samej scenografii co "Manon" Giacoma Pucciniego - wystawioną przez Mariusza Trelińskiego najpierw w Warszawie, następnie w Brukseli, wreszcie 8 lutego 2014 także w Cardiff - tłumaczy oczywiście wspólne literackie źródło obu oper, jakim jest powieść "Manon Lescaut" Abbé Prévosta. Przestrzeń jest identyczna w obu inscenizacjach: podziemie metra, migające światła pociągów, na środku bar w kolorowych zimnych światłach, wokół zuniformizowani urzędnicy w drodze do pracy. W libretcie młoda kobieta Manon spotyka na dworcu metra studenta Armanda des Grieux. Zakochują się, ale Manon jest rozdarta: pragnie z jednej strony przepychu i bogactwa, których nie może jej zapewnić Armand, z drugiej - czystego, bezwarunkowym uczucia. Armand, obserwujący pustą egzystencję Manon stręczonej przez brata kochankom, czerpiącej korzyści ze związków z ojcem i synem Lilaque, pogrąża