W styczniu 1936 roku na spektakl "Lady Makbet" w Moskwie przybył Stalin w towarzystwie Żdanowa i Mołotowa. Wódz prawdopodobnie nie doczekał końca przedstawienia, po czym skomentował je słowami: "To jest chaos, a nie muzyka!". Lawina ruszyła. Na zebraniach w Moskwie i Leningradzie kompozytorzy, dyrygenci i krytycy, którzy wcześniej chwalili operę, odwoływali swoje opinie. Czy możliwa jest opera polityczna? - zastanawia się Tomasz Cyz w dwutygodniku strona kultury online.
Nie tylko ta śmiertelnie poważna i w wielkich dekoracjach. Mydlana w telewizji. Kiczowata. Albo niemądra. Coraz częściej polityczna. Opera nie jest już dziś tylko sztuką elitarną i przyjemną. To miejsce - dziś bardziej niż kiedykolwiek wcześniej - otwarte, w którym dochodzi do burzliwych spotkań, intelektualnych sporów, artystycznych prowokacji. Jednocześnie, zgodnie z duchem współczesności, jest dziś dziedziną sztuki w pełni świadomą swej hybrydyczności i ograniczeń, dokonującą celowej autodemaskacji. "Opera" i "polityka" krzyżują się w kilku miejscach. Po pierwsze, wykorzystanie politycznych tematów w treści opery. Po drugie, zaistnienie opery w świecie politycznym. Dalej - wpływ polityki na życie codzienne opery. Przykłady można mnożyć. Podam kilka, większość z niedalekiej przeszłości: opera "Andrea Chénier" (1896) Umberto Giordano, traktująca o rewolucji francuskiej; "Intoleranza 1960" (1961) Luigiego Nono, sięgająca m.in. do nazi