Szczecińska opera i tym razem nie zawiodła swej wiernej publiczności, chociaż poważyła się na przedsięwzięcie dość ryzykowne, jakim jest prapremiera bardzo obiecującego artystycznie dzieła w nieznanej jeszcze liczbie aktów, ale za to pod intrygującym tytułem "Opera na Zamku Kafki" - pisze w swoim felietonie Sysław.
Spektakl ten, utrzymany w luźnej, ale dobitnej konwencji teatru absurdu, prowadzi nas przez mroczny i zagadkowy świat, którego klimat, paraboliczne zawinięcie oraz eliptyczna niejasność da się opisać tylko wymownym przymiotnikiem "kafkaesk". Tak to właśnie na naszych oczach rodzi się "opera nova", odkrywcza, godna wrażliwości i estetyki widza ery postindustrialnej. Już od pierwszych taktów uwertury publiczność ma świadomość, że przyszło jej obcować z dziełem niepospolitym. Prosta - wręcz banalna, ale za to na wskroś polska w duchu - intryga (nasuwająca odległe skojarzenia z innymi zamkowymi epizodami rodem z Mickiewicza i Fredry) maluje nam sielankowy obraz dworskiego życia, urozmaicanego beztroskim rozbijaniem namiotów na błoniach. Szybko jednak nabiera zuchwałego tempa, dając wyraziste tło dla starcia dwóch gigantów: Marszałka i Dyrektora. Opera to taka dziedzina artystycznej aktywności, w której szczególnie trudno osiąga się wraże