"Body-Opera" Wojtka Blecharza w Nowym Teatrze w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Wojtek Blecharz udowadnia, że muzykę odbieramy nie tylko uszami. W przyciemnionej hali Nowego Teatru na każdego widza czeka rozłożona na podłodze mata. Obok zwinięty koc i poduszka, pozornie normalna. Kiedy jednak położymy się na niej, z ukrytego w środku głośnika zaczyna rozbrzmiewać muzyka. Od docierającej w ten sposób do widza killkunastominutowej "uwertury" zaczyna się "Body-Opera" Wojtka Blecharza. Ma pomóc w wyciszeniu, oderwaniu się od spraw codziennych, ale szybko orientujemy się, że w zależności od natężenia i wysokości dźwięku reagujemy na niego nie tylko słuchem, a muzykę odbieramy także poprzez skórę, wręcz całym ciałem. Wojtek Blecharz (rocznik 1981) z tradycyjnej definicji opery bierze tylko to, że łączy ona różne sztuki. Odrzuca natomiast rzecz wydawałoby się fundamentalną: przekazywanie treści poprzez wyśpiewywane słowo. I okazuje się, że bez niego też może nieść ważne przesłanie. W operowym debiucie, "T