"Maria Stuart" w reż. Moshe Leisera i Patrice'a Cauriera w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Jacek Hawryluk w Gazecie Wyborczej.
Na deskach Teatru Wielkiego - Opery Narodowej wystawiono jeden z klejnotów belcanta - "Marię Stuart" ("Marię Stuardę") Gaetana Donizettiego. Warszawskie przedstawienie niemiłosiernie się jednak dłuży, a wybitnych głosów jest tu jak na lekarstwo. W XIX wieku ta opera nie miała szczęścia. Do premiery w Neapolu nie doszło na skutek interwencji króla Ferdynanda. Kompozytor musiał zaadaptować muzykę do innego tekstu. 30 grudnia 1835 r. "Marię Stuart" wystawiła mediolańska La Scala, ale po sześciu przedstawieniach zaingerowali cenzorzy (fraza: "Tron angielski został sprofanowany, ohydny bękarcie, twoją obecnością", wciąż bolała). Do Neapolu "Maria Stuart" wróciła w wersji oryginalnej w 1865 r., by przepaść na ponad sto lat. Dziś coraz częściej się ją wystawia, choć - co pokazała warszawska premiera - belcanto to nie tylko piękny śpiew. To sztuka budowania emocji, napięć i prawdziwych dramatów. W operze Donizettiego ich nie brakuje. "Maria Stu