Zjawisko, z jakim mieliśmy do czynienia przez trzy dni minionego tygodnia, jest doprawdy nie do ogarnięcia. Jak patrzeć na "Don Giovanniego" w wydaniu Anny Długołęckiej? Czy potraktować -jak sama chce -jako "resocjalizację wałbrzyszan przez sztukę" czy jako operę? - pyta Elzbieta Gargała w Tygodniku Wałbrzyskim.
Po zakupieniu biletów po 100 zł wchodzimy do sali balowej Hotelu Maria. Tu na podeście sceny pojawiają się przebrani za anioły młodzi i starsi ludzie - wałbrzyszanie. Przechodzą, tworzą grupy, poruszają się w dość dowolny sposób, robią sobą, jak zapowiadała Anna Długołęcka, scenografię przedstawienia. Owszem, soliści też się pojawiają i jest niewielki skład orkiestrowy. Soliści to profesjonalni artyści zatrudnieni w różnych polskich teatrach operowych, podobnie jest z muzykami skomponowanej na ten czas orkiestry. Sala balowa jest pełna po brzegi. Postaci dramatu widzą tylko pierwsze rzędy, sala jest przecież płaska. Jest też zbyt niska do prezentowania muzyki klasycznej w założonym wymiarze. Soliści śpiewają pięknie, widać, że włoska wersja opery W. A. Mozarta jest im dobrze znana, że śpiewali ją już nie raz. Ich głosy rozbijają się o sufit. Nie widzą dyrygenta, który jest z boku za wysuniętą do przodu sceną. Z wprawą sceniczn