Najlepszym systemem, w jakim można produkować spektakle wysokiej jakości, jest tzw. stagione. Do tego typu produkcji wynajmuje się konkretnych solistów, którzy grają w cyklach po kilka przedstawień, po czym dzieło znika z afisza na jakiś czas, by znów, w serii przedstawień, powrócić. Tak pracują m.in. nowojorska Metropolitan Opera i londyńska Covent Garden. U nas funkcjonuje system etatowy: lepszy czy gorszy zespół gra i śpiewa, co mu każą - piszą Marta Sawicka i Marta Nadzieja w tygodniku Wprost.
Upiór straszy w operze. I nie chodzi wcale o słynny musical Andrew Lloyda Webbera i Richarda Stilgoe. Upiór straszy w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, a właściwie w całym polskim teatrze operowym. To upiór budżetowych dotacji i starego systemu. Dobrze to ilustruje konflikt na największej narodowej scenie: między dyrektorem naczelnym Sławomirem Pietrasem a szefem artystycznym Mariuszem Trelinskim oraz dyrektorem muzycznym Kazimierzem Kordem. Chodzi o wizję narodowej sceny, ale i kształt teatru operowego w Polsce w ogóle. Pietras, od ponad 30 lat piastujący kolejne dyrektorskie stołki w rozmaitych polskich teatrach, to kliniczny przykład dawnego, ale wciąż obowiązującego układu. Ten układ oferuje poprawność, ale oznacza wegetację. Z kolei Treliński, współpracujący z operami m.in. w Los Angeles, Waszyngtonie i Berlinie, to twórca spoza układu, który chce w końcu skończyć z zaściankiem. O rozstrzygnięcie konfliktu dyrektorzy poprosili Ministerst