EN

30.11.2021, 08:59 Wersja do druku

Opamiętajta się

"Big Bang" Andrzeja Kondratiuka w reż. Piotra Ratajczaka w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Łukasz Maciejewski w Teatrze.

fot. Robert Jaworski

Zaskakujący, oryginalny wybór. „Big Bang” Andrzeja Kondratiuka, film z 1986 roku, w dorobku tego kultowego reżysera nie należy do tytułów zbyt często przypominanych. Być może dlatego, że od początku był skrojony na mniejszą skalę. Został nakręcony dla telewizji, nie był pokazywany w kinach. Podobnie jak cała twórczość Kondratiuka, ma jednak swoich wielbicieli. Nadal mogą podobać się błyskotliwy scenariusz, dowcipne dialogi, świetna obsada (Benoit, Merle, Dykiel, Kłosowski, Gajos, Pieczka) i aluzyjna wymowa – w połowie lat osiemdziesiątych, kilka lat po stanie wojennym, przypowieść o lądowaniu kosmitów na mazowieckiej wsi, była polityczną przypowieścią o czekaniu na cud. Czym jest dzisiaj?

Piotr Ratajczak, autor adaptacji „Big Bang” w Och-Teatrze, świadomie unika języka ezopowego, którym żyło polskie kino lat osiemdziesiątych. Podążając literalnie za tekstem Kondratiuka, wskazuje raczej, że pewne mechanizmy są niezmienne. Chodzi o emocje, nie o politykę. Ten mały, komediowy tekst, raz po raz łamie konwencję, stając się ponurą wiwisekcją naszych niepokojów: strachu przed obcymi, antagonizmów między warstwami społecznymi, kompleksów i pychy. Lata mijają, a brzmi to wszystko, niestety, bardzo znajomo.

„Stół się, kurna, kończy tu. A gdzie się kończy kosmos?”. Stół jest drewniany, na stole alkohol. Pod domem Mietka (Sławomir Pacek), wylądowało UFO. Gospodarze i zaproszeni goście nie wychodzą z izby, trochę ze strachu, trochę z dumy. Niech UFO pofatyguje się do środka i zobaczy jak żyje polska wieś, jak trzyma fason. Jedynie skrzypek Stasiek (bardzo dobry Marcin Gaweł) ma nieco więcej odwagi, biega z podwórka do środka, relacjonuje pozostałym wydarzenia na zewnątrz. Wewnątrz izby Mietka toczy się natomiast kolejna „nocna Polaków rozmowa”, zakrapiana, pijana, euforyczna i nieszczęśliwa. Jedna wódka, druga, potem trzecia. Marynata zrobiona przez panią Basię (Joanna Król) i znikające ze stołu cukierki kukułki. Zaczyna się prawie wytwornie, potem język zaczyna się plątać. Sklepowa, pani Zosia (Ilona Ostrowska), w najpiękniejszej różowej sukience chciałaby potańczyć z kosmitami, już tańczy. Gospodyni, Hela Wrońska (Izabela Dąbrowska), wkłada najpiękniejsze perły, dogaduje i obgaduje, żeby ukryć niepokój toczący pozostałych uczestników przyjęcia: naukowca po przejściach, odzyskującego spokój dopiero po lufie (Andrzej Konopka), czy animatora całego zamieszania, rezolutnego lokalnego donżuana Janka (dawno nieoglądany w teatrze, fertyczny Michał Żurawski). To właśnie Janek jest autorem pomysłu, żeby w imieniu wsi, zarazem ludzkości, do ufoludków przemówił pastuch, bezdomny mieszkaniec wsi o tajemniczej przeszłości i niejasnej osobowości. Pan Kazimierz przemówi jednak najpierw do biesiadników, nie do UFO. Wyznanie pastucha to najważniejszy moment przedstawienia. Moment cierpkiej prawdy o nas, której nikt nie potrafi przyjąć. Właśnie wtedy konwencja spektaklu zostaje przełamana, a Kondratiukowi bliżej jest do Gombrowicza, niż Redlińskiego. Grający pastucha, Wojciech Chorąży, w tym gwiazdorsko obsadzonym przedstawieniu, daje najlepszą kreację. Mocną, przejmującą, prawdziwą. Trudno przyjąć jego prawdę, trudno się z nią nie zgodzić.

Andrzej Kondratiuk oparł scenariusz filmu na własnym dramacie „Koniec ery menelików”, wystawionym w 1983 roku w Teatrze Komedia w reżyserii jego brata, Janusza Kondratiuka, z Zofią Merle, Sylwestrem Maciejewskim, Januszem Rewińskim czy Zbigniewem Buczkowskim. Piotr Ratajczak skupił się jednak, chyba słusznie, na scenariuszu filmowym. Spektakl w „Ochu”, skupiony na energii aktorskiej, pozbawiony inscenizatorskich ozdobników, spełnia swoją rolę. W czasach pełnych niepokoju, rozdrażnienia, społecznych animozji, szczególnie mocno brzmi przesłanie przekazane nam przez istoty pozaziemskie: „Ludzie, opamiętajta się”.

Tytuł oryginalny

Opamiętajta się

Źródło:

„Teatr” nr 11