"Mąż i żona" Aleksandra Fredry w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Jarosław Kilian przeniósł akcję "Męża i żony" Aleksandra Fredry z XIX wieku w końcówkę lat trzydziestych wieku XX. Przez dłuższy czas nie znajdowałam klucza interpretacyjnego dla owej zmiany. Zorientowałam się dopiero pod koniec spektaklu, w scenie z maskami gazowymi, a także w zakończeniu, gdzie wyjąca syrena oznajmia wybuch drugiej wojny światowej. Zresztą, ta finałowa scena jest wstrząsająca: za oknem rozpoczyna się największa hekatomba XX wieku, a w salonie bohaterowie wiodą szaleńczy taniec. Tak jak podczas katastrofy Titanica, kiedy statek tonął, a orkiestra nie przestawała grać. Ta ostatnia scena "Męża i żony" niesie symbolikę wpisującą się w szerszy kontekst aniżeli konkretne ramy tematyczne i czasowe akcji spektaklu. To w pewnym sensie małe uniwersum o wciąż aktualnym przesłaniu. Bo rzecz tyczy nie tylko spraw damsko-męskich, ale przede wszystkim naszego podejścia do podstawowych wartości wywodzących się z Dekalogu i porządkuj�