Krzyże i wiszące nad sceną drzewa są scenerią komedii z czasów zarazy, widowiska z tańcem i frywolnymi piosenkami, które powstaje w Teatrze im. S. Jaracza. Jednak "Czerwone nosy" to nie tylko zabawa, ale też szukanie odpowiedzi na pytanie o podstawę wiary.
"Czerwone nosy to sztuka Brytyjczyka Petera Barnesa. - Nad jej wystawieniem zastanawiałem się pięć lat - mówi Janusz Kijowski, dyrektor teatru i reżyser przedstawienia. - I teraz nadszedł czas na rozładowanie dręczących Polskę napięć śmiechem. Akcja sztuki rozgrywa się w czasie epidemii dżumy w XIV wieku we Francji. Na scenie zobaczymy m.in. ocalałych z zarazy dwóch złotników, którzy postanawiają przeznaczyć swe zasoby na rozpustę, co wyśpiewują w towarzystwie sprzedajnych kobiet. I to od nich teatralna trupa wędrownych mnichów chce wynająć plac na przedstawienie. - To jest grupa wesołków-matolków, którzy próbują sobie poradzić z rzeczywistością - mówi Grzegorz Gromek, który na scenie wciela się w mnicha Flotę. - Jest wsrod nas jąkała, który monologuje, i ślepy żongler. Marcin Tyrlik, który gra człowieka porozumiewającego się z innymi za pomocą dzwonków, zastrzega, że "Czerwone nosy" nie są sztuką antykościelną. - To rzecz o