"Kwartet" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Karol Płatek w serwisie Teatr dla Was.
Zaczynało się niepewnie, rozkręcało się mało wyraziście; wszystko było jakieś chybotliwe - i nie chodzi mi o Jana Frycza próbującego utrzymać się na plecach Tomasza Karolaka na samym początku spektaklu. Ale zaraz wszystko nabiera tempa, dziury zostają zaszyte, aktorzy rozpędzają się coraz bardziej. "Kwartet" w reżyserii Mikołaja Grabowskiego, jak już się rozbuja, nie zwalnia do ostatniej minuty. Tekst Bogusława Schaeffera to klasyka samograjów - dramat ten jest idealną aktorską trampoliną, partyturą, którą panowie Grabowski, Frycz, Słomiński i Karolak co parę chwil uzupełniają zaskakującymi jak warszawski lipiec improwizacjami. (Nie jestem zresztą do końca przekonany, czy aż tyle tej improwizacji tam jest, ale to nie szkodzi, bo często lepsza improwizacja przygotowana od tej, no tak, improwizowanej; kiedy aktorzy kłamią z wdziękiem, wszystko jest w jak najlepszym porządku). Utwór Schaeffera to rzecz dziwna - niby budowana harmonijnie, muz