Długo, bardzo długo czekał Poznań na przedstawienie takiej klasy i ostrości. To wcale nie przesada, jeśli stwierdzę, że chyba od pamiętnej realizacji "Marata-Sade'a" Henryka Tomaszewskiego, przed ośmiu bodajże laty, nie było nad Wartą równie wielkiego wydarzenia teatralnego. I dziwnym zbiegiem okoliczności twórcą ghelderodowskiej "Szkoły błaznów", wystawionej na scenie Teatru Nowego, jest też wybitny artysta, który do teatralnej reżyserii doszedł drogą okrężną poprzez choreografię. Fakt ten musiał mieć, rzecz jasna, swoje konsekwencje, tak w artystycznym kształcie widowiska, jak i w samym doborze dramatycznego tworzywa. Conrad Drzewiecki, założyciel głośnego już w świecie Polskiego Teatru Tańca, biorąc na warsztat właśnie "Szkołę błaznów" miął pełną świadomość teatralnej szansy. Ten totalny, drapieżny dramat, świetnie przełożony przez Zbigniewa Stolarka, ocieka zmysłowością i okrucieństwem. Skąpany jest bez reszty w folklor
Tytuł oryginalny
Okrucieństwo i poezja "Szkoły blaznów"
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Literackie nr 23