W Bilbao okazało się, że nie ma teatru operowego. W pięknym gmachu Teatro Arriaga grają dramaty, komedie, musicale, operetki, zarzuelle, czasami przyjeżdżają grupy baletowe, a z oper w tym sezonie wypatrzyłem tylko dwa tytuły, nieznane mi zresztą. Jak to wszystko ma się do szumnie ogłaszanego niedawno ślubu mojego następcy w Teatrze Wielkim w Poznaniu z... dyrektorem Opery w Bilbao? Czy aby nasz rodak nie padł ofiarą oszusta matrymonialnego? - turystyczno-operowy felieton Sławomira Pietrasa w Angorze.
W Hamburgu wsiedliśmy na luksusowy statek pasażerski, który następnego ranka zatrzymał się w belgijskim porcie Zeebrugge. Wygodnym autokarem zwiedziliśmy pobliską Gandawę i Brugię. Wszędzie tam stare malarstwo flamandzkie, uroki mediawalnej urbanistyki, malowniczych kanałów i wykwintnych restauracji. Następnym przystankiem był francuski Hawr. Stamtąd jedni udali się do Rouen nad Sekwaną, gdzie przed laty zawijał nasz ostatni transatlantyk "Stefan Batory" (komu to przeszkadzało?). Inni zaryzykowali dłuższą wycieczkę na średniowieczną wyspę Saint-Michel i wrócili oczarowani, zachwyceni. Do Verdon i Bordeaux nas nie wpuszczono. Pogłoski były różne. Że kilkutysięczna ekipa melomanów obgryzie winnice z dojrzewających winogron. Że na statku nie było Rosjan, a Francja handluje budowanymi dla nich okrętami. Że wejście do portu jest za płytkie, chociaż o tym wiadomo było od ponad trzystu lat. Natomiast w Bilbao okazało się, że nie ma teatru oper