EN

4.11.2013 Wersja do druku

Oko-uchem. Teatr czasem boli

Po jednym z wykładów o operze, podczas którego pokazywałem odważną inscenizację "Cyganerii" (zamiast XIX-wiecznego Paryża - śmietniki, meliny, budki z hot-dogami, seks, narkotyki) słuchaczka, pani Grażyna, poprosiła o rozmowę. Żaliła się, że ma dość ponurych i wulgarnych spektakli, scenografii ułożonej ze szpitalnych łóżek i takich reinterpretacji reżyserskich, że ona gubi się w domysłach już w na początku przedstawienia - pisze Jerzy Snakowski w felietonie w portalu Trójmiasto.pl.

A gdy marzy o kolorowej farsie czy operetce, to zaczyna mieć wyrzuty sumienia, że ma plebejskie gusty i, jak to określiła, "niskie wymagania wobec samej siebie". Że jest z nią chyba coś nie tak. Że dzisiejszy teatr nie jest dla niej. I że ze swoimi staromodnymi gustami czuje się jeszcze starzej. Pani Grażyno! Podejrzewam, że osób z takimi dylematami jest więcej. Proszę więc wybaczyć, że przytaczam tu Pani osobę i dylematy. Ale tak jak pocieszyłem Panią, może uda mi się podnieść na duchu jeszcze kilka osób. I dlatego chciałem dać tu świadectwo. Wydarzyło się to kilka tygodni temu, podczas próby do prelekcji scenicznej "Opera? Si!", którą obmyślam i prowadzę. Otóż nagle skończyła mi się podłoga. A dokładniej - scena. Wołając do inspicjenta, że jest za mało światła zrobiłem krok w ciemność najciemniejszą. Lecąc w dół wiedziałem tylko, że rękoma muszę odgarniać metalowe pulpity nut, które mogły mnie pociąć na kilku Snak

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Oko-uchem. Teatr czasem boli

Źródło:

Materiał nadesłany

www.trojmiasto.pl

Autor:

Jerzy Snakowski

Data:

04.11.2013