Pojawienie się Le Madame było dla Warszawy niczym otwarcie okna w dawno niewietrzonym pokoju - pisze Magdalena Dubrowska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Dlaczego Le, a nie La? - zastanawiali się ci, którzy dwa lata temu w atmosferze podniecającej konspiracji po raz pierwszy zapuszczali się w bramę kamienicy przy Koźlej 12. Po jakimś czasie każdy już wiedział, że sformułowania "ten kobieta" użyto celowo. W Le Madame nikt nie oceniał twoich butów, pozycji zawodowej i seksualnych upodobań. Od początku jasne było, że miejsce nie będzie kolejną wylęgarnią klubowych klonów. Można się było przysiąść do zielonych debatujących o zagrożeniach polskiej demokracji albo posłuchać wykładu o Jungu. Pojawienie się Le Madame było dla Warszawy niczym otwarcie okna w dawno niewietrzonym pokoju. Niniejszym twórcom klubu złożyć pragnę podziękowania za "Miss HIV" i "Odyseję Weinbacha". Za zbiórkę zabawek dla dzieci uchodźców czeczeńskich, Lady Fest i pokaz radzieckich kreskówek. I za toaletową rewolucję - oczyszczenie drzwi z irytujących kółeczek i trójkącików bezwzględnie zamykających płeć w