„Prime Time” Wiesławy Sujkowskiej w reż. Anny Sroki-Hryń w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Monodram PRIME TIME Wiesławy Sujkowskiej oddaje hołd Waldemarowi Milewiczowi, dziennikarzowi, korespondentowi wojennemu, który przedwcześnie zginął tragicznie w Iraku w 2004 roku. Porusza bardzo ważny temat konfliktów zbrojnych i dotyczy problemów jakie generuje przekaz ich obrazów medialnych. Postawy człowieka wobec zła. Sztuka bardzo sprawnie wyreżyserowana przez Annę Srokę-Hryń z powściągliwym, czułym, chwytającym za serce aktorstwem Sławomira Grzymkowskiego, grającego w uruchamiającej wyobraźnię scenografii i mających duże znaczenie narracyjne kostiumach zaprojektowanych przez reżyserkę, wspomaganego nadającą konteksty oryginalną muzyką wykonywaną na żywo przez Roberta Siwka i malującym coraz to nowe obrazy świetlne Pauliny Góral, łączy los Polaka z doświadczeniem wojny ludzi zawodowo związanymi z mediami, którzy działają na rzecz ujawnienia prawdziwego jej oblicza. Pokazuje, że każdy może spróbować znaleźć sposób, by z nią walczyć. Uzmysławia ogrom niszczycielskiej mocy zła, które wyzwala, tj.: okrucieństwo człowieka, bestialstwo działań, drastyczność scen, intensywność emocjonalna obrazów wojennych, które w dobrej/złej wierze są nadawane w prime time, czyli w najlepszym czasie antenowym, gdy oglądalność jest maksymalna. Z jednej strony trzeba mówić i pokazywać jaka jest prawda o konfliktach zbrojnych, bo ważne są informacje o ich przyczynach, przebiegu i skutkach, ale z drugiej strony epatowanie okrucieństwem uodparnia na nie, czyni ludzi obojętnymi na przemoc, tłumi ich wrażliwość, nie angażuje. Paradoksalnie powoduje wycofanie, wyparcie. W efekcie niewiele osób przekaz medialny - emocjonalny, sugestywny, krótki - zmienia, czegokolwiek uczy. Poza tym pojawia się pokusa, by nadawane relacje stawały się elementem gry manipulacyjnej, tak by pomagały podkręcać nastroje społeczne. Zło rodzi zło, nadmierny z nim kontakt może też powodować destrukcję psychiki, szczególnie u bardzo młodych ludzi.
Gdy widzowie wkraczają na widownię zastają na scenie pustynny krajobraz z jego łagodnością pastelowego koloru, który zaburza jedynie balia z wodą jak szansa na zaspokojenie pragnienia, na przetrwanie, przewrócony metalowy stołek jak porzucony punkt oparcia czy narzędzie tortur i obnażone ciało w embrionalnej pozycji. Nie wiadomo czy umarło czy za chwilę narodzi się w nim życie - człowiek obarczony pytaniem kim jest, kim chce być, co może dla siebie, świata zrobić. To on dokonuje wyborów, definiuje swój byt, określa cel działania. Bezbronny, samotny, osobny wobec możliwości, wyzwań, ograniczeń. Uzbrojony jedynie w instynkt, ciekawość siebie i świata, w przekonanie, ze trzeba coś dobrego z własnym życiem zrobić. Liczy się empatia, osobiste zaangażowanie. Ważne jest konkretne działanie. Głęboka wiara w człowieka. Wiara niezachwiana.
Sławomir Grzymkowski w subtelny sposób wprowadza widzów w strefę walki ze złem, którą prowadził przez całe swoje życie Waldemar Milewicz. Zapoznaje nas ze swoim bohaterem, jego historią wyborów życiowych. Mówi o poszukiwaniu celu w życiu, gdy był bardzo młodym człowiekiem, jego refleksji, czemu warto się poświęcić, by nadać sens swoim działaniom, by nie zmarnować czasu i szansy jaką daje pojawienie się na ziemi. Aktor w sposób opanowany, spokojny, wyciszony opowiada o doświadczeniach wyniesionych z konfliktów wojennych, ich nieludzkiej premedytacji w czynieniu krzywdy drugiemu człowiekowi. Jakby rozpoznawanie, nazywanie, dawanie świadectwa o wojnie jako złu było nauką, oskarżeniem, ale też przestrogą przed jego wzmacnianiem i rozprzestrzenianiem. Bo ofiarami są ci, co zginęli i ci, którzy przeżyli, każdy kto ma z nim kontakt. Bezsilność wobec zła, świadomość, że trwać będzie zawsze, a nawet bezkarne, bezwstydnie wyuzdane, medialnie ekspansywne, epatujące cierpieniem, rośnie i potężnieje, jest największym ciężarem sumienia ludzkości. Wyzwaniem dla jej wolnej woli. Konflikty, wojny, które przez agresorów nie są nazywane wojnami, nigdy nie gasną. Dziś za polską granicą walczy Ukraina. Człowiek człowiekowi nadal gotuje los żywej/martwej udręczonej, odartej z godności ofiary.
Przebieg osobistej walki bohatera ubrał aktora w cywilizacyjny garnitur (biała koszula, spodnie, marynarka, buty, tlący się papieros) - zbroję współczesnego człowieka. Pokazał, że Milewicza poszukiwanie sensu i wartości życia, dobra poprzez demaskowanie szaleństwa wojny było przywracaniem porządku w chaosie świata. Antycypacją jego zwycięstwa, istotą działania jeśli się wierzy w człowieka. Jeśli się bardzo mocno, straceńczo w niego wierzy. On wierzył.
Twórcy z aktorem stworzyli przejmujący, mądry obraz walki, która się toczy w człowieku dla drugiego, często nieznanego sobie człowieka. Wtedy, gdy dostrzeże w nim siebie i chce go ocalić, decyduje właściwie. Gdy kształtuje sam siebie, jest odpowiedzialny. Kiedy odpowiada na pytanie, po której staje stronie mocy: dobra czy zła. Trzeba stawić czoła nieszczęściu, jakie zawsze niesie wojna; zagładzie humanitaryzmu. Jak to zrobić? Chyba każdy sam musi przejść przez jej piekło, choćby w teatrze, by móc cokolwiek w tej kwestii wiedzieć. Musi się więc z nią zetknąć, w pewnym sensie sprawdzić. Sztuka daje tę szansę. Przynajmniej próbuje. Czy będzie skuteczna? Czas pokaże.
Zobaczcie, przeżyjcie koniecznie. To naprawdę świetna sztuka, doskonałe aktorstwo. Ważny głos w sprawie wojny. Powodzenia.