„Matka Joanna od Aniołów” Jarosława Iwaszkiewicza w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.
Najbardziej interesujące w spektaklu MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW w reżyserii Wojciecha Farugi, z dramaturgią Julii Holewińskiej, jest poszukiwanie równowagi pomiędzy walczącym, spolaryzowanym binarnie światem: sacrum i profanum, boga i człowieka, kobiety i mężczyzny, dobra i zła, duszy i ciała, rozumu i emocji. Symbolicznie ciemności i światła. Dlatego w tym artystycznym imaginarium dominuje biel i czerń, cisza i hałas, ekspresja i pasywność. Z mroku zła rodzi się nieoczywista jasność świętości, dwuznaczny blask dobra. To z krzyku wewnętrznych tajemnic ciała i ducha wypełzają opętańcze rozedrgania, szalone zachowania, złe czyny i myśli. Biel pozostaje zbrukana, spokój nieosiągalny. Trwa nieustająca walka.
Obraz uwodzi czystością formy, klarownością kompozycji, ekspresją gry aktorskiej. Harmonią wyrazu myśli, adekwatnym do niej działaniem ciała. Siłą plastyczności barwy, dźwięku i ruchu, które tworzą elektryzujące napięcie. Budują logiczne, mocno zabarwione zaangażowaniem niejednoznaczne sensy. Już pierwsza scena, w której ksiądz Suryn ubrany w sutannę stopiony z czernią podłogi leży krzyżem a mniszki, jak zło przyobleczone w szaty święte, pełzną ku niemu pomrukując ni to zaklęcia, ni to modlitwy - mrozi krew w żyłach. Diaboliczny przemarsz śpiewających, potykających się w tajemniczym skurczu ciała zakonnic wprowadza w zaburzony zakonny świat. "Taniec" Matki Joanny z siekierą, która od pierwszej sceny (rąbanie drewna) do ostatniej (Suryn ucisza nią pomstujących na okrucieństwo ojca, inicjuje własne opętanie), uzmysławia jej przerażającą walkę ze złem, pokusami, słabością. Podobnie surowa, bardzo mocna emocjonalnie scena walki o dominację Suryna z Joanną, obraz sparingu, w którym długo, bardzo długo raz kobieta mężczyznę, raz mężczyzna kobietę uderza coraz silniej w twarz, wbijając wzrok jedno w drugie jakby sięgało dna duszy, jakby badało ludzką wytrzymałość - głęboko boli.
W gruncie rzeczy w przekazie spektaklu nie chodzi o to, by zła się pozbyć, bo jest to niemożliwe, ale by je poznać, zaakceptować i nad nim panować. Potrzebna jest tu świadomość, że walka pomiędzy przeciwnymi wartościami, stanami emocjonalnymi jest niezbędna, by ukształtował się ostatecznie charakter każdego człowieka, ujawniło jego przeznaczenie, ale wymaga zawsze postawy przyzwolenia, otwarcia się na tę walkę. Dlatego Joanna przyznaje się i chełpi, że to z jej woli demony w nią wniknęły. Tym samym sugeruje, że również tylko z jej przyzwoleniem ją opuszczą. To był jej własny wybór drogi do świętości. Jej decyzja. Mierzyła bardzo wysoko. Ambitnie. Całą furię samotności, upokorzenia, podporządkowania przekuła w siłę napędową przyszłego sukcesu. Będzie żyć wiecznie w sercach innych ludzi. Nie o Boga, nie o wiarę, ale zaspokojenie własnej pychy toczyła wojnę, nie z demonami a z ludźmi. Badała ich odporność na manipulację jej argumentów, ponętnego ciała. Małgorzata Kożuchowska jest Joanną podstępną, inteligentną, przebiegłą. Zdeterminowaną. Wykorzystuje wszystkie atrybuty, by skłonić innych do realizacji swojego celu. To ona jest demonem, który prowokuje, wnika w innych, sama pozostając zimna, wyrachowana, czysta. Święta. Kontroluje siebie, kontroluje innych. Ma rząd dusz.
Suryn, ksiądz, który przybywa ją ratować, jest mężczyzną słabym, przelęknionym, uległym i pysznym, ale inaczej niż Joanna. Daje się prowadzić ku zgubie na powrozie swojej natury. Pychę ma wpisaną w męski genotyp, jej pycha jest opozycją wyrosłą z oporu wobec przymusu konieczności, opresji świata. Poczucia niesprawiedliwości, samotności, nieakceptowanego posłuszeństwa, podporządkowania. Pycha patriarchatu wynika z wywalczonej, ukonstytuowanej władzy, ze statusu płci, tożsamości, z przewagi fizycznej, budowanej przemocą historycznie, religijnie, ideologicznie. Pycha kobiety, wiedzącej kim jest i czego pragnie, wynika ze świadomości, że jeśli zechce, w każdej, w nawet najbardziej niekorzystnej sytuacji, może znaleźć sposób, by przechytrzyć system i uzyskać swoje, wykorzystując jego zasady, hierarchie, wartości. Bez odkrywania światu prawdziwej siebie. To wyższy poziom samoświadomości, siły wolnej woli i znajomości natury człowieka i świata. Nie poświęcenia i uległości, ale twardej zawoalowanej strategii gry o wszystko. Joanna nie walczy ze złem, ale znając jego istotę, wykorzystuje jego potencjał. Potrafi przekonać Suryna, by dobrowolnie uwolnił swoje skłonności, pragnienia, żądze. Zmierzył się ze swymi demonami, otworzył na nowe. Matka Joanna uwiodła go, skusiła, wyzwoliła od strachu, niepewności, zagubienia. Wodziła na pokuszenie. Dała mu wygodne usprawiedliwienie jawnego czynienia zła. Demony nigdy Joanny nie opuściły, były jej armią, integralną częścią planu. Księdza Suryna również. Joanna je w nim obudziła, wzmocniła, uzbroiła. OJCZE NASZ w języku aramejskim wypowiedziane w seksualnym uścisku, przypieczętowane namiętnym pocałunkiem to przymierze umalowanej kobiety i płonącego z pożądania mężczyzny. To wyznanie wiary w potęgę człowieka, która może wykorzystać wszystko i wszystkich, by osiągnąć cel. Tak więc to on sam, bez udziału Boga, jest w stanie kontrować dobro i zło, które z niego pochodzi. Jeśli traci nad nimi kontrolę, jest zgubiony.
Zło w barwie czerni, w kształcie i o mocy siekiery, w działaniu ludzkim ujawnia się poprzez każdą postać. Ruda Karczmarka Aleksandry Justy wróży, Małgorzata Edyty Olszówki naiwnie przyznaje się do swoich demonów i jawnie grzeszy, Juraj Kamila Studnickiego nie znajduje wybaczenia dla ojca, który stosuje przemoc wobec całej rodziny, Kaziuk Mateusza Kmiecika nie potrafi mu pomóc, Wołodkowicz Jarosława Gajewskiego jak chytry lis poluje na niewinność, Brym Krzysztofa Stelmaszyka folguje swojej słabości do piwa, wyniosły, surowy Egzorcysta Adama Szczyszczaja zachowuje się wobec opętanej zakonnicy jak sadysta. Nikt nie jest bez grzechu. Nikt z niego nie rezygnuje. Folguje sobie. Czerpie z niego przyjemność.
Sukces spektaklu MATKA JOANNA OD ANIOŁÓW jest wypadkową talentu i wysiłku całego zespołu. Kostiumy Konrada Parola są dostosowane do charakteru i statusu bohaterów. Ruch sceniczny Krystiana Łysonia tworzy fantastycznie celne, przejmujące układy i obrazy. Scenografia ze światłem Wojciecha Farugi przedstawia prosty, surowy świat zewnętrzny adekwatnie ilustrujący krajobraz splątanych motywacji postaci. Wszystkie te elementy współgrają, wzajemnie podbijają znaczenie przekazu, charakterystyki wyrazistych, pięknie kreślonych doskonałym aktorstwem postaci. Budują napięcie zapierające dech w piersi. Uruchamiają emocje trudne do powściągnięcia. Malują opozycje postaw, intencji, pragnień. Wdrażają świetne pomysły, jak ta czerń, która smoli ręce, ubrania i dusze. Jak kompozycja z obniżającą się zapadnią i księdzem Surynem próbującym ratować - (dosłownie) brać na swe barki ciężar grzechów - wszystkich. Jak mrok zła, który w opozycji do jasności dobra trzyma człowieka w klinczu podstępnego objęcia. Wystarczy wybrać: świętości czy szaleństwa, życia czy śmierci. To człowiek decyduje. Ma wolną wolę. Ma ogromną moc.