EN

19.04.2023, 13:14 Wersja do druku

Okiem Widza: Goście Wieczerzy Pańskiej

„Goście Wieczerzy Pańskiej” wg scenariusza filmu Ingmara Bergmana w reż. Tomasza Fryzła w Nowym Teatrze w Warszawie, w ramach 14. Festiwalu Nowe Epifanie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Klaudyna Schubert

Spektakl jest o bezbrzeżnej, przejmującej lękiem pustce, wszechobecnej nicości, bezsensie życia i śmierci. Pustce powstałej w skutek braku miłości do ludzi, świata, zwątpienia w istnienie, moc sprawczą Boga, wyparcie go, unieważnienie. Pustce po stracie nadziei, bo jeśli się w ogóle miłość tu odczuwa, to jest ona niewystarczająca. Wszystko to doprowadza do braku wiary, wielkiej tęsknoty za nią. A czterema filarami tego stanu rzeczy, GOŚĆMI WIECZERZY PANSKIEJ są: Tomas Ericsson, Marta Lundberg, Jonas Persson i Algot Frövik.

Tomas zmuszony został przez rodziców do wybrania zawodu pastora, poznajemy go jako człowieka złamanego, zgorzkniałego, bezsilnego, mającego świadomość swej upadłej kondycji, osuwania się w szaleństwo. Mariusz Bonaszewski gra pastora wtłoczonego w nie swoją rolę, po utracie ukochanej żony niezdolnego nie tylko do miłości, ale do okazywania jakichkolwiek uczuć. Jest tym, który czuje się odpowiedzialny za szerzące się zło, bo nie wie, nie umie, nie chce z nim walczyć. Poddaje mu się, ulega mu, otwiera innych na nie. Przyczynia się do tego, że tracą resztki wiary, nie znajdują powodu, by trzymać się życia, które równie jak śmierć wydaje się nie mieć jakiegokolwiek znaczenia, sensu, mocy. Piękno świata, potrzeby ludzi nie wystarczą, by uzasadniać jego trwanie. Nie są powodem. Tomas jest zły, słaby, wiarołomny. Przez to bezduszny, okrutny, nieczuły. Już w pierwszej scenie jego ciało słania się, jego duch łamie -modlitwa z jemu podobnymi - nie może pomóc, nie przyniesie pocieszenia, ukojenia, nie wzmocni. Pastor z trudem się do niej zmusza. Odrzuca Boga, jak i wszystkich ludzi, którym jest potrzebny. Pusty nie znajduje dla nich drogi ratunku. Dla siebie również. 

Marta kocha Tomasa bezwarunkowo. Doznała cudu od Boga, w którego nigdy nie wierzyła. Desperacko trzyma się tego uczucia, które nazywa miłością. Beznadziejnie łudzi się, że wystarczy utrzymać związek, gdy tylko jedno z dwojga kocha. Miłość to straceńcza. Miłość naiwna, lecz jedyna. Bez godności, szacunku, złudzeń. Ale Marta szuka ciągle sposobu, by nie tracić kontaktu z Tomasem, by dotrzeć do niego, coś w nim poruszyć, wskrzesić. Chce być wysłuchana. Chwyta się każdej okazji, pomysłu, by o pastora i o siebie, własną koncepcję wypełnienia pustki walczyć. Ma życie w sobie, nie boi się poniżenia, nie unika razów. Znosi je z pokorą. Ignoruje je. Ulega uczuciu do Tomasa, bo wierzy, że jest ważne, i za wszelką cenę chce je w sobie ocalić. Dlatego nie unosi się, nie prowokuje. Negocjuje, drąży, czeka i nieustannie próbuje. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik przedstawia nam Martę łagodną, pogodną, nieustępliwą. Jej okrutnie krzywdzona bohaterka nie rezygnuje. Słucha uważnie, w ciszy obserwuje. Przekonuje, rzeczowo tłumaczy, spokojnie wyjaśnia. Czeka na kolejny cud. 

Jonas ma dużą rodzinę, ale większą od miłości ma moc depresja. Paniczny lęk i obsesja zagłady ludzkości doprowadza go do samobójczej śmierci. Włada nim całkowita bezsilność wobec wyzwań rzeczywistości, jej pułapek. Marek Kalita nie gra człowieka złamanego, zamkniętego w sobie, milczącego, lecz silne przekonanego o swojej słuszności. Jego Jonas argumentuje, zagaduje strach, ignoruje cierpienie rodziny, piękno surowej natury. Ważny jest tylko jego ból, jego decyzja. Hołubiona w sobie pewność. Też infekuje swoją dezercją z życia, którego się bardzo boi. Jak Tomas.

Algot jest posłusznym, sumiennym kościelnym, ale cierpienie podkopuje jego pewność siebie. Czytanie biblii mu pomaga, bo porównuje swoją udrękę spowodowaną chroniczną chorobą do cierpienia umierającego Chrystusa na krzyżu. Jego utratę wiary w Boga do swojej. Co w jego oczach go usprawiedliwia, wywyższa, na chwilę ratuje. Unieważnia ból ducha, niemoc ciała.  Chrystusowe wezwanie: "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił" interpretuje jako zaprzeczenie tego, co przez całe swoje życie Syn Boży głosił. Ale tylko dlatego, że nikt, nawet mu najbliżsi, nic z Jego nauk nie zrozumieli, niczego się nie nauczyli. Tak też jest i z ludzkością. Nie uczy się na błędach, nie wyciąga z porażek wniosków. Nie podnosi się po klęsce, bo nie stosuje się do prostych, jasnych zasad. Wojciech Kalarus gra prostego człowieka doświadczonego chorobą, który intuicyjnie szuka wyjaśnienia swojego stanu ciała i ducha. Znajduje takie, które prowadzi go na manowce, bo daje tylko krótkotrwałą pociechę, chwilowe wytchnienie.

Bohaterowie zarzucają Bogu, że milczy. Toną w otchłani jego milczenia, swego nieistnienia. Przestrzeń sceny wypełnia pustka, bo wszystko umarło: wiara, nadzieja i ta najważniejsza, miłość. Jest jeszcze niepewność, cierpienie, tęsknota. Impotencja emocjonalna i intelektualna. Mimo widocznego postępu materialnego, ludzkość mentalnie się cofa. Zatraca. Osuwa się w demencję, degenerację, szaleństwo. Staje się wielkim, bezwartościowym, neurotyczne NIC, które galopuje, napędzane pychą i próżnością, w stronę unicestwienia na własne życzenie -bez godności, bez walki. Duch jej więdnie. Gnuśnieje. Jest niewydolny. Umiera. 

Ingmar Bergman antycypował. W jego filmowym obrazie bohaterowie są przestraszeni, zamknięci w sobie, skupieni na rozpamiętywaniu swojej słabości, bólu, zagubienia. Martwota jest w nich i rozprzestrzenia się na otaczający świat. W spektaklu Tomasza Fryzła  pustka świata, który nie ma nic do zaoferowania ludziom, wnika w ich dusze i ciała, a oni na to pozwalają. W finale oprócz wyczyszczonej z rzeczy i ludzi sceny uderza biel, jak nowe otwarcie, symboliczna tabula rasa. Co z tym stanem rzeczy zrobimy? Zagadamy czy przemilczymy a może się w niej, jak Tomas, Marta, Jonas, Algot, zatracimy, rozpłyniemy.

Tytuł oryginalny

FESTIWAL NOWE EPIFANIE: GOŚCIE WIECZERZY PAŃSKIEJ W NOWYM TEATRZE W WARSZAWIE

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk