„Petarda” Izabeli Łaszczuk w reż. Jerzego Bończaka w Teatrze Kamienica. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Jeżeli mają Państwo dosyć szumu informacyjnego, który nas atakuje ze wszystkich stron i w ogóle chcielibyście odizolować się na chwilę od otaczającej nas rzeczywistości, polecam najnowszą premierę Teatru Kamienica – „Petarda”, w reżyserii Jerzego Bończaka.
Nie ma w niej żadnego drugiego dna. To klasyczna slapstickowa komedia, gdzie gag goni gag, jedna absurdalna sytuacja nakłada się na następną absurdalną sytuację, wszystkie postacie są przerysowane i widz może pośmiać się z tego przerysowania do absurdu a nie dlatego, że tak trzeba.
Oczywistym jest, że w tego typu spektaklach nie można opisywać jego fabuły, bo w jej nagłych zwrotach kryje się właśnie cały ich urok. W każdym razie akcja toczy się w pewien sylwestrowy wieczór, wokół spraw męsko damskich, a za pojawiającymi się powiązaniami i wątkami rodzinnymi, trudno nadążyć. Scena, w której główny bohater – Roman, grany na premierze przez Tomasza Schimscheinera – zagłębia się w meandry i możliwości powiązań i koligacji rodzinnych, jest jedną z najśmieszniejszych w całym spektaklu.
W „Petardzie” napisanej przez Izabelę Łaszczuk i wyreżyserowanej przez Jerzego Bończaka cała obsada jest dublowana. W premierowym przedstawieniu wystąpili: Tomasz Schimscheiner jako Roman [gra tę rolę na zmianę z Robertem Rozmusem]; Dominika Kryszczyńska jako Sandrusia [na zmianę z Pauliną Lasotą]; Andżelika Piechowiak jako Malwinka [na zmianę z Anną Jarosik]; Andrzej Deskur jako Zbysio [na zmianę z Jackiem Kopczyńskim]; Justyna Sieńczyłło jako żona [na zmianę z Anną Korcz] i Marek Kaliszuk jako Alfred Pszczółka [na zmianę z Lesławem Żurkiem].
Ponieważ jako się rzekło, ta komedia jest z gatunku tych zwariowanych, aktorzy też muszą dostroić się do tych klimatów. Wszyscy grają z lekkim przerysowaniem, które jest w sam raz do tego aby nie zatupać i zakrzyczeć dobrej zabawy. Bo publiczność bawi się dobrze, a aktorom wyczuwającym flow z widowni, bardzo to odpowiada i nie odpuszczają.
W obsadzie, którą ja widziałem, trudno wyróżnić kogokolwiek. Wszyscy stanowią „jedną rodzinę” – to takie nawiązanie do tego co jest na scenie – co wytwarza efekt synergii. Pozwolę sobie tylko wspomnieć Justynę Sieńczyłło. Powszechnie wiadomo jak trudny, czy wręcz tragiczny czas ma za sobą. Prawdę powiedziawszy niepokoiłem się, jak wypadnie w takiej zwariowanej sztuce. Wybornie! Takie przełamanie było chyba potrzebne. Słowa ogromnego uznania!
Chcecie Państwo zresetować się od tego co dzieje się dookoła? Idźcie do Teatru Kamienica na „Petardę”, w reżyserii Jerzego Bończaka.